I miejsce w XIII Ogólnopolskim Konkursie Literackim ,,ŚCIEŻKI MOJEGO ŚWIATA – Laskowiec 2015″

            ,,Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w naszym życiu. Jeżeli uparcie chcemy w nim tkwić dłużej niż to konieczne, tracimy radość i szansę poznawania tego, co przed nami”.

                          (Paulo Coelho)

   DANIEL  Lat 17, uczeń klasy I a  gimnazjum

,,Blaski i cienie drogi  wiodącej mnie do zakładu poprawczego”

Wszystko zaczęło się od siódmego roku życia. W rodzinie było ciężko. Mama opiekowała się mną i dwoma moimi  braćmi. Byliśmy wszyscy jeszcze mali a mama ciężko pracowała. Dodatkowo handlowała na placu we Wrocławiu  na Niskich Łąkach. Była chora, miała cukrzycę. Myślała, że ojciec się nami zajmie, ale myliła się. Ojciec powinien i  miał obowiązek nas pilnować, ale niestety, miał swoje, pilniejsze sprawy na głowie, np. sprzedawanie spirytusu.

Pod nieobecność mamy do naszego domu przychodziło wielu ludzi po alkohol. W sytuacji, kiedy ojciec miał  pod dostatkiem wódki w domu i  to  na wyciągnięcie ręki,  zaczął sam pić.

Sąsiedzi dokładnie widzieli, co się w naszym domu dzieje. Gdy mama przychodziła z pracy zmęczona po całodziennym siedzeniu na placu , zastawała w domu ,,syf”, to znaczy bałagan, pijanego ojca, zaniedbane dzieci. Gdy zwracała mu uwagę, żeby posprzątał, zawsze ją wyzywał, a potem bił.

Ja, niestety, niewiele mogłem zrobić, bo byłem tylko dzieckiem, ale w głębi serca wiedziałem, że jak dorosnę, to się na nim zemszczę za mamę i za nas.

Tymczasem ojciec dbał tylko o siebie, zwłaszcza o to, żeby miał co wypić. Przewidywałem, że wkrótce ktoś z sąsiadów zawiadomi policję i może być bardzo źle. Mama owszem, była na policji, mówiła, że ją mąż bije, ale nigdy nie wspomniała, że on handluje alkoholem, bo się po prostu bała. Poza tym, taka informacja  mogła zaszkodzić nam wszystkim.

Wkrótce okazało się, że mama nie musiała skarżyć się na policji, ponieważ zrobili to już sąsiedzi. I całe szczęście. Ojciec w końcu dostał wyrok za przemoc w rodzinie, ale niestety, w zawieszeniu.

Kilka dni później, znów na interwencję sąsiadów przyjechała policja do naszego domu. Myśleliśmy, że nie wiedzą o ukrywanym alkoholu. Myliliśmy się. Przeszukali nasz dom,  weszli do pokoju ojca, otworzyli szafę i co znaleźli ? – 200 litrów czystego spirytusu. Kazali się ojcu ubrać i zabrali go, pijanego, na izbę wytrzeźwień.

Mama była w tym czasie w pracy, więc odwieźli mnie do Domu Dziecka przy ul. Parkowej we Wrocławiu. Gdy mama wróciła z placu targowego i dowiedziała się, co się stało, przyjechała natychmiast do mnie. Nie mogła się pogodzić z faktem, że zabrali jej syna. Przewidywała jednak, że tak szybko mnie stamtąd nie wydostanie, nie zabierze do domu. W dodatku zaczęła się obwiniać za to, co się stało pod jej nieobecność. A przecież pracowała w tym czasie, żeby zapewnić byt naszej rodzinie.

I nagle szok. Mama zaczęła pić, jak ojciec. Pewnie z rozpaczy, a na pewno z bezsilności. Wtedy przestałem jej wierzyć i zrozumiałem, że nie wrócę szybko do domu, w którym nie ma warunków na przebywanie dzieci.

Nie mogłem nic zrobić, bo byłem mały. Dobrze, że mama mnie odwiedzała, było to przeważnie raz w tygodniu. Czasami, jak przychodziła, czuć było od niej alkohol. Gdy pytałem się, dlaczego pije, to odpowiadała, że sama nie wie. Zazwyczaj mnie przepraszała, ale niestety, dalej robiła to samo.

W domu dziecka chodziłem do zerówki. Mieliśmy tam  różne zajęcia; rysowaliśmy, oglądaliśmy bajki na świetlicy, chodziliśmy na wycieczki, m.in. do muzeum. Nigdy mi się nie nudziło, mieliśmy zajęcia przez cały dzień.

Tak minął rok. Zdałem z zerówki do pierwszej klasy. Poznałem nowe towarzystwo. Było fajnie. Jak czegoś potrzebowałem, to otrzymywałem. Bardzo cenię sobie pomoc w nauce, ponieważ bez problemu zdałem do drugiej klasy.

Tak minęły dwa lata mojego pobytu w domu dziecka. Nawet się nie spodziewałem tego, że oddadzą mnie do rodziny zastępczej. W tej rodzinie były oprócz mnie cztery osoby: dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Nie spodziewałem się również tego, że życie i atmosfera tam panująca będzie różna od moich oczekiwań. Na śniadanie dostawaliśmy  kanapkę bez masła, na to pół plasterka szynki. Jak zrobiliśmy coś złego, krzyczeli na nas, nawet nas uderzali. Nie wiedzieliśmy, co mamy z tym zrobić.

Naturalnie, chodziliśmy do szkoły, uczyliśmy się, chodziliśmy na wycieczki. Dopiero wtedy poznawałem nasze miasto, bo rodzice nigdy i nigdzie ze mną nie chodzili, ponieważ nie mieli czasu, aby się mną zająć.

Dobrze się uczyłem, zdałem z klasy drugiej do trzeciej.

Po pewnym czasie wszyscy powiedzieliśmy swoim rodzicom, co dzieje się w rodzinie zastępczej, jaka tam panuje sytuacja. Zgłosili to odpowiednim władzom i w efekcie ich działania zabrano nas do innych miejsc. Ja trafiłem do Domu Dziecka przy ul. Borowskiej we Wrocławiu.

Na początku nie mogłem się przyzwyczaić, chociaż znałem kilku chłopców z mojego podwórka.

Nadal dobrze się uczyłem. Zdałem do klasy czwartej.

Z tego okresu mojego życia pamiętam przyjemne chwile, jak chodziliśmy na lodowisko, do kina. Ale widziałem również, jak inni stamtąd uciekali. Miałem więc do wyboru – albo robić to, co oni, albo nie uciekać, tylko się nadal uczyć. Wybrałem złą drogę. Zacząłem stamtąd uciekać.

W tym czasie mojej mamie zabrano prawa rodzicielskie. Gdy przychodziłem do domu, to mama mnie odwoziła z powrotem do domu dziecka.

Wtedy zadecydowałem, że  gdy ucieknę, to nie pójdę do domu, ale będę mieszkał na ulicy.

Tak zrobiłem. Na ucieczce  zamieszkałem najpierw u kolegi, skąd jednak w krótkim czasie mnie wygoniono. Spałem więc w bramach. Zmęczony tym wszystkim i brudny chodziłem po mieszkaniach i zbierałem jedzenie. Dobrzy ludzie dawali? Na śmietnikach znajdowałem ciuchy.

Spotkałem kilka osób w moim wieku, którzy mieli podobną sytuację, nie mogli pójść do domu, bo nawet go nie mieli, bo ich tam nie chciano i podobnie jak ja, przebywali na ucieczkach z różnych placówek opiekuńczych.

Chodziliśmy w szóstkę po mieście, po ulicach bez celu, przez całą dobę. W końcu zaczęliśmy kraść, sięgnęliśmy po papierosy. Chodziliśmy po sklepach, gdzie jedna osoba zagadywała, a druga wynosiła wszystko, co się dało. Nie ważne, kto wynosił, kto jaką rolę odgrywał w tym teatrze, zawsze dzieliliśmy się równo.

Następnym etapem w moim życiu były narkotyki. Paliłem marihuanę. Po niej czułem się taki słaby, zmęczony, niewyspany. Miałem czerwone oczy, zwężone źrenice.

Tak chodziłem po mieście dniami i nocami. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. W głębi serca wiedziałem jednak, że sam  muszę sobie dać radę, że nie mogę pójść do domu, bo nie chcę zaznać widoku moich rodziców w trakcie libacji alkoholowej. Wolałem być bezdomnym dzieckiem, który potrafi w zimie, na mrozie spać w przejściu podziemnym, gdzie było głośno od huku i zgrzytów przejeżdżających tramwajów, schowany w dziurze, przytulony do muru.

Nie zrażałem się warunkami. Byłem twardy, dalej robiłem swoje. Kradłem, piłem alkohol, paliłem papierosy. Chodziłem brudny, wychudzony po centrach handlowych i myślałem tylko, żeby coś ukraść. Coraz rzadziej myślałem o domu, o którym miałem złe wspomnienia, zacierające się wraz  z potęgującym się ogromnym żalem.

Staczałem się coraz bardziej. Ale przecież chciałem żyć, a żeby żyć, musiałem jeść. Doszło do tego, że czasami nie patrzyłem się, czy ktoś mnie obserwuje, jak kradnę, tylko po prostu wchodziłem do sklepu, brałem, co było pod ręką i wychodziłem z danego miejsca.

Tak potrafiłem robić całymi dniami i nocami. Patrzyłem tylko, co i gdzie można ukraść.

Zobojętniałem na tyle, że nie wiem dlaczego, ale nie patrzyłem, nie zastanawiałem się nad tym, że komuś wyrządzam krzywdę, że kogoś okradam.

Próbowałem jakoś przetrwać na ulicach Wrocławia, ale było coraz trudniej. Nie mogłem się z tego wydostać, dzień po dniu było coraz gorzej. Kilka spotkań z policją, coraz grubsze akta.

Po kilku pobytach na komisariacie trafiłem do Kuźni Raciborskiej. Nie zrobiło to na mnie wrażenia, przewidywałem, że ten dzień  wkrótce nastąpi.

Zacząłem się dalej dobrze uczyć, odzyskałem kontakt a mamą. Gdy mama się dowiedziała, jak żyłem i dlaczego to robiłem, podjęła decyzję. Rozstała się z ojcem. Dopiero wtedy to do niej dotarło, jak syn się zmienił.

Bardzo się cieszyłem, że znowu mam mamę. Gdy do mnie przyjechała, to ją przytulałem i dziękowałem Bogu, że znów jest przy mnie. Naprawdę, bardzo mi jej brakowało. To sobie uświadomiłem, dopiero wtedy, jak ją zobaczyłem. Mama przyjeżdżała do mnie dość często na odwiedziny, przestała pić, wzięła się za siebie, odzyskała prawa rodzicielskie. Wierzyłem, że wszystko jest na dobrej drodze, bo wszystko się powoli prostowało.

Teraz mój los zależał tylko ode mnie. Jeździłem na przepustki do domu, tego mojego, wyśnionego i niestety, nie przewidziałem reakcji samego siebie. Nie jest  jednak tak  łatwo wydostać się z matni przyzwyczajeń Otóż zrobiłem wszystko, aby nie wrócić na czas do ośrodka, który tak wspaniałomyślnie udzielił mi przepustki.

Wszystko mi się pomieszało, rozum mi chyba odebrało.

Postanowiłem załatwić sobie dłuższe zwolnienie lekarskie. W tym celu wymyśliłem sobie, że będę udawał, że załatwiam się krwią, i że wymiotuję. Lekarz, do którego się udałem skierował mnie do szpitala na badania. Tam wykonano mi usg, gastroskopię i wykryto mi w żołądku guzy. Sam się zdziwiłem, bo przecież cały czas symulowałem chorobę.

Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu wypisano mnie i zalecono odpowiednie lekarstwa.

Nadal chodziłem do  szkoły  regularnie na każdą lekcję, zachowywałem się dobrze, nie było ze mną problemów.

Niestety, poznałem nowe towarzystwo, które mi zaimponowało i zacząłem robić to, co wcześniej. Kradłem i brałem narkotyki, zacząłem uciekać z domu.  Gdy nie wracałem na noc do domu, mama siedziała cały czas w oknie i płakała. Przychodziły jej na myśl różne obrazy, że jej synowi mogło się coś złego przytrafić. Ja nie dawałem znaku życia dlatego, że bałem się konsekwencji, jakie mogą czekać na mnie w domu oraz tego, że wolałem nie wiedzieć, co mama przeżywa i co postanowi. Bałem się również jej krzyku, kiedy pojawiałem się następnego dnia. Ciągle mamę przepraszałem, obiecywałem poprawę, mama mi wybaczała i tak w kółko. Mama chciała dla mnie jak najlepiej, zawsze mi mówiła, żebym się ogarnął i uspokoił, bo wyląduję w gorszym, niż dotychczas  miejscu, gdzie nie będzie można nawet rozmawiać swobodnie.

Ja jednym uchem wpuszczałem, drugim wypuszczałem słowa mamy i robiłem to samo.

Strasznie żałowałem później tego zachowania, nie zdawałem sobie sprawy, jaki ból mamie zadaję.

Wówczas przestałem w ogóle uczęszczać do szkoły.

Mama musiała co dwa dni odbierać  mnie z komisariatu lub z izby dziecka. Obiecywałem znów, że to ostatni raz, ale nie potrafiłem z tym zerwać. Pieniądze mi się przydawały, czasami nie mieliśmy  co jeść, to musiałem coś ukraść. Nie było ważne, skąd miałem, ważne było dla mnie, że przynosiłem do domu, a nie wynosiłem z niego.

Były również i takie dni, które wspominam szczególnie fajnie i ciepło. Jak była ładna pogoda, to jeździłem z mamą na basen. Bardzo dobrze mi się z nią rozmawiało. Praktycznie zawsze, jak chciałem się komuś zwierzyć, to tylko mamie się zwierzałem, z mamą mogłem o wszystkim porozmawiać.

Nigdy nie rozmawialiśmy  jednak na temat dopalaczy, które weszły niedługo do mojego życia. Dużo o nich słyszałem, zanim zacząłem je używać. Miałem po nich zwidy, często wymiotowałem, czasami nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, traciłem pamięć i świadomość.

Tak się wrąbałem, że jeszcze trochę i bym się zaćpał na śmierć. Brałem ze sklepu kilka rodzajów, próbowałem wszystkie. Myślałem, że komuś zaimponuję, ale niestety myliłem się.

Gdy przychodziłem do domu, mama już wiedziała, że coś brałem.

Zacząłem do domu przyprowadzać towarzystwo, które i tak się  w końcu wykruszyło. Nikt do mnie nie chciał już przychodzić.

Później zacząłem wdychać gaz z zapalniczek. Robiło mi się po tym gorąco. Zdawałem sobie sprawę, że pod wpływem tego gazu wiele komórek mózgowych obumiera, ale się tym nie przejmowałem.

Czasami jednak trochę zastanawiałem się, jak się z tego wyplątać, ale w tym wszystkim, co robiłem nie mogłem znaleźć logicznego uzasadnienia oraz odpowiedzi. Bardzo zależało mi, aby być w  domu, ale dalej nie wiedziałem, co robić. Martwiłem się konsekwencjami, ale, jakby na przekór samemu sobie nadal więcej czasu spędzałem na ulicy niż w domu.

Wiedziałem, że to jest zła droga, którą podążam, aż w końcu się przeliczyłem. Przyszedł kres mojej samowoli. Skoro ja nie mogłem się sam zadeklarować, musiał zadecydować o mnie sąd. I tak się stało.

Skierowano mnie do Zakładu Poprawczego i Schroniska dla Nieletnich w Głogowie.

Strasznie się tu na początku czułem. Zacząłem się załamywać. Myślałem intensywnie, co mnie czeka, nurtowały mnie obawy o mamę, która co jakiś czas mnie odwiedzała, po czym zachorowała jeszcze bardziej. Ma miażdżycę, tarczycę, cukrzycę i raka, ale nie chce mi powiedzieć, jakiego.

Często mówi, że będzie dobrze, że mnie z tego wyciągnie.

Wątpię jednak, że wyjdę po czterech miesiącach, bo sprawa jest poważna. Widziałem się na sprawie z mamą i ojcem. Ojciec, niestety przyszedł do sądu pijany. Sędzina zorientowała się, że ojciec jest pod wpływem alkoholu i przez tą sytuację powiedziała, że nie mogę wrócić do domu, bo byłoby dla mnie jeszcze gorzej. Ja wiedziałem, że na pewno wróciłbym do dawnego życia. Kradzieże stawały mi przed oczami, plątały się w głowie.

Nie wiem, jak mam to powiedzieć, ale nie żałuję tego, że kradłem, bo w domu nie było co jeść i nie dalibyśmy sobie rady bez tych pieniędzy. Przecież tata pił, nie przejmował się nami, czy jesteśmy głodni, czy nam czegoś nie potrzeba, bo myślał tylko o sobie.

Po 10 miesiącach pobytu w zakładzie pojechałem na pierwszą przepustkę, jaką otrzymałem za dobre sprawowanie.

W tym czasie, po kilku dniach mojego przebywania na wolności zmarł ojciec.

Do zakładu wróciłem w terminie, bez słowa żalu, pogodzony z losem.

Po 4 miesiącach zmarła moja kochana babcia. Miała tylko 74 lata i nie wyglądała na chorą. Nikomu się nie poskarżyła, że jednak chorowała na raka.

Znowu pojechałem na przepustkę. Coś mi odbiło, nie wróciłem. Utrzymałem się na niepowrocie 1,5 miesiąca, złapali mnie, bo byłbym pewnie jeszcze dłużej. Odwieźli do Głogowa.

I tak tu sobie siedzę i trochę posiedzę bez możliwości otrzymania przepustki.

Myślę, że wiem, że kończy się jakiś etap w moim życiu. Oczywiście  ten zły, który chciałbym za sobą zamknąć. Bo nie chcę uparcie w nim tkwić dłużej, niż to okazałoby się  konieczne do wstrząśnięcia mną, do skłonienia do przemyśleń. Przecież  mogę stracić bezpowrotnie radość i szansę poznania tego, co jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że to, co wkrótce nastąpi, będzie to coś wspaniałego. Sam o tym zadecyduję, postaram się uporać z przeszłością.

Jednak nie mogę powstrzymać się od uwagi, że życie obeszło się ze mną okrutnie. Gdybym urodził się w innej rodzinie, pełnej miłości, gdzie stosunki dzieci z rodzicami są normalne, pełne wyrozumiałości, na pewno byłbym innym człowiekiem.

Nie miałbym takich tragicznych wspomnień, moje myśli byłyby pogodne, nie siedziałbym, jak obecnie, w zakładzie.

 

                                                                                                                                                     Daniel